piątek, 14 września 2012

Pierwsze spotkanie

I jest. Nowa notka. Przede wszystkim przepraszam, że pojawiają się w takich odstępach, ale mam ograniczony dostęp do kompa...
I podziękowania dla Praskedy (tak, dla ciebie!), bo gdyby mnie nie pogonił swoim gadaniem pewnie bym się za to nie wzięła. Mam nadzieję, że tekst przypadnie wam do gustu ^_^
 
 
Siedział w pociągu zastanawiając się ile jeszcze drogi ma przed sobą. Choć nie mógł narzekać – pociąg gnał przed siebie, był wygodny, nie spóźnił się na żadną stację (Feliks miał na kolanach dokładny rozkład, więc mógł to stwierdzić) i w ogóle był taki mało… Polski. Czy to na pewno było jego PKP? Już zapomniał w ogóle, że pociągi powinny przyjeżdżać zgodnie z jakimkolwiek wcześniej zaplanowanym porządkiem. Ten świat jednak był dziwny…
                Przedział miał tylko dla siebie, wyglądało na to, że mało kto chciał udać się na wschód. Czuł się dziwnie z myślą, że ma jechać na tereny Ivana… No przynajmniej tak mu się wydawało. Na mapie, którą dał mu Arthur nie było granic państw, tylko zaznaczone kropkami miejsca, do których miał się udać. Postanowił zacząć od tej położonej na południowy wschód od Warszawy. Podróż płynęła mu dość szybko, ale i nudził się okropnie, nie mając nawet do kogo ust otworzyć.
                Po kilku godzinach wysiadł na czystej i schludnej stacji. Ta nie była opustoszała, kręciło się tu sporo podróżnych czekających na swój pociąg i trochę ludzi zawiadujących peronami. Feliks rozejrzał się nieco zagubiony. Miał wrażenie, że miejsce to nie jest mu do końca obce, ale… Nie umiał go przyporządkować do konkretnej nazwy.
- Przepraszam? – zahaczył jakąś blondynkę z dzieckiem na ręku. – Czy daleko stąd nad jezioro Lubiaż?
                Kobieta popatrzyła na niego nieco zdziwiona i pokręciła głową. Nie rozumiała go? Powtórzył pytanie jeszcze raz, tyle że wolniej. Tym razem wydawało mu się, że zrozumiała…
- Ljyb'jaz'(ukr. Lubiaż)? – spytała go, a gdy potwierdził energicznie kiwając głową odezwała się do niego po polsku, choć słychać było w jej głosie lekki akcent, typowy dla ludzi ze wschodu. – Musisz wsiąść w ten autobus. – Pokazała mu o który jej chodzi. Stał niedaleko, a kierowca wyraźnie znudzony opierał się o przód paląc papierosa.
- Spasibo(ros. Dziękuję) – mruknął cicho Feliks, a kobieta zmrużyła oczy, nagle zaczynając mu się przyglądać w nieprzyjemny sposób. – Diakuyu(ukr. Dziękuję) – poprawił się szybko, na co ta kiwnęła głową i, wciąż przyglądając mu się podejrzliwie, odeszła kołysząc dziecko. Chłopak zdziwiony uniósł brew. Więc to były tereny Ukrainy. No cóż, cieszyło go, że i w tym świecie jego kuzynka w ogóle istnieje… I chyba tu nie miała tak przyjaznego nastawienia do Rosyjki. Jeśli ją spotka będzie musiał ją o to spytać…
                Zapłacił za bilet i wsiadł do busu. O dziwo, ten nie odjechał o czasie. No cóż, widocznie nie wszystko się zmienia… Ale warunki nie były najgorsze, siedzenia się nie rozpadały… Feliks doskonale pamiętał niektóre swoje autobusowe wyprawy. Nie wszystkie kończyły się wesoło…
                Podróż była długa. Na tyle długa, że chłopak zasnął, opierając się policzkiem o szybę i mamrocząc coś pod nosem. Śnił mu się chłopak, taki sam jak on, który zamknął go za szklaną szybą i śmiał się z niego, mówiąc, że zajmie jego miejsce… Polska obudził się z cichym „nie!”, równocześnie uderzając czołem o fotel z przodu. Kierowca warknął na niego coś w rodzaju „shvydshe!”(ukr. Szybciej), co chłopak odebrał jako ponaglenie i opuścił pojazd. Okazało się, że stoi pośrodku lasu, na horyzoncie widnieją jakieś domki, a ulicą idą sobie krowy.
- Pięknie – mruknął Feliks. – Po prostu pięknie. I gdzie ja mam teraz iść?!
                Postanowił zrobić pierwszą lepszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy – wejść w las, odnaleźć ścieżkę i iść nią, mając nadzieję, że zaprowadzi go nad jezioro. Tam powinien znaleźć jeden ze składników czaru. Miał szczerą nadzieję, że nie stworzenie, które tam spotka będzie pozytywnie nastawione do świata i gdy usłyszy jego historię zlituje się… I samo da mu jakąś część swego ciała?
- Tak, na pewno Polsko. Marzenia to fajna rzecz. – Wyglądało na to, że znów zaczął gadać do siebie. Ale co poradzić, kiedy tęsknił za konwersacją z inteligentną osobą?
                Szedł przed siebie, z początku raźnym krokiem, coraz bardziej zwalniając w miarę upływu czasu i odległości. Zaczęły go boleć nogi, zaczęło się też ściemniać. Zaczęło go ogarniać poczucie beznadziei. Nie miał pojęcia, gdzie miałby szukać składnika, czy osoby która go miała, nawet nie miał pojęcia jak istota ta miałaby wyglądać. Gdyby znał chociaż jej imię, nazwę, cokolwiek… Ale nie, Arthur musiał mu dać po prostu jakąś mapkę z kilkoma kropkami, nie uznając za stosowne danie mu jakiejkolwiek wskazówki! Feliks wściekły kopnął jakiś korzeń.
                Nie spodziewał się jednak reakcji korzenia. Ten jakby był żywy uniósł się z ziemi… I pacnął Polskę w łydkę. Chłopak zatrzymał się wmurowany. To nawet nie bolało, ale nie był przyzwyczajony do mściwych roślin… Miał może jeszcze przeprosić, czy coś w tym stylu?
- Popadam w paranoję. Muszę szybko znaleźć to, po co przyszedłem… Czymkolwiek by to nie było – wyszeptał do siebie. Na jego słowa korzeń znów się uniósł i tym razem samym tylko czubkiem puknął go ponownie w nogę. – Nie, no błagam. Roślina pokaże mi drogę?! – W odpowiedzi został zdzielony przez urażoną widocznie roślinkę. – Dobra, dobra… - Chłopak już nawet nie chciał myśleć, jak głupio wygląda taki „dialog”. Za to jego „rozmówca” widocznie nie widział problemu – aktualnie wskazywał swym czubkiem jakąś dziurę w ziemi. – E… Dzięki.
                Starając się powstrzymać myśli „to jest idiotyczne” Feliks podszedł do dziury. Okazało się, że jest to jaskinia o wyjątkowo stromym wejściu… Usiadł na ziemi i wsunął się do niej. Na szczęście prawie od razu dotknął stopami podłoża.
                W środku było ciemno i wilgotno. Rozejrzał się ciekawie. Wyglądało to… Jak mieszkanie. Wyjątkowo prymitywne, ale zawsze mieszkanie. Posłanie z roślin, wyjątkowo duży, płaski kamień służący zapewne za stół był nawet nakryty jakąś tkaniną, a na ścianach wisiały jakieś obrazki. Feliks podszedł do jednego z nich. Wydał mu się znajomy… Trójka ludzi, trzymających się za ręce – dwie dziewczynki po dwóch stronach wysokiego chłopca w szaliku.
- Co tu robisz Feliksie? – dobiegł go głos zza jego pleców. Odwrócił się szybko i dostrzegł Ukrainę. Tak przynajmniej mu się wydawało… Bo nie wyglądała tak, jak zazwyczaj. Jej skóra była nieco zielonkawa, długie włosy zebrane w znajomy mu warkocz, miały barwę turkusową. Tylko oczy były wciąż te same – błękitne, ciepłe, choć smutne. No i biust. Tak… Feliks mógł to ocenić, bo strój Yekateriny nie zakrywał specjalnie dokładnie jej ciała. Właściwie były to chyba liście, zszyte z sobą w coś na kształt bielizny. Od razu nie wiedzieć czemu skojarzyła mu się bajka o dzikich łabędziach, których siostra szyła koszule z pokrzyw. Skóra dziewczyny błyszczała od wody, która drobnymi kropelkami spływała po jej ciele, jakby dopiero co kąpała się pod prysznicem… Lub w jeziorze.
- Co tu robisz? – powtórzyła Ukraina, podchodząc bliżej. Nie wyglądała na zachwyconą, ale też nie pałała otwartą wrogością.
- Potrzebuję twojej pomocy – wyszeptał Feliks. Nagle poczuł, jak opuszczają go wszystkie siły. Chciał, by ktoś go wyręczył w całym trudzie wędrówki, która przecież dopiero się zaczęła. Ale to była jego podróż, jego… Misja. Zatęsknił za domem. – Potrzebuję cię, Katia – powtórzył cicho, czując, jak do oczu napływają mu zdradzieckie łzy. Zaczął mrugać i oddychać głęboko, nie chcąc dać im ujrzeć światła dziennego. Płakać przy kobiecie – to dopiero wstyd!
                Kuzynka (czy wciąż nią była?) podeszła do niego i przytuliła go po matczynemu do siebie. Bogu dziękować, że ona została wciąż sobą…
- No chodź, zaraz mi wszystko opowiesz. Skusisz się na herbatkę z wodorostów?
No może nie do końca sobą…

2 komentarze:

  1. Ta część różni się bardzo od reszty. Jest zbyt realistyczna i poważna, nawet jeśli z Ukrainy zrobiłaś to coś (tak, w życiu bym się nie domyślił, że to nimfa). Poza tym, Polska mówiący inaczej niż po polsku (tu mam na myśli ukraiński) to dla mnie jakaś abstrakcja... On by się w życiu nie nauczył języka "prowinji". A już tym bardziej zszokowało mnie "spasibo".

    OdpowiedzUsuń
  2. "Przedział miał tylko dla siebie, wyglądało na to, że mało kto udać się na wschód."
    Kali jechać? xD Popraw sobie ^^
    Jeśli chodzi o przygodę, to mi się podoba. Lubię podobne historie, pominę tylko Francję, bo to było zbyt dziwne nawet jak na moje gusta. Jako, że zaczęłam czytać i się wciągnęłam od teraz i ja będę gnębić cię o następną notkę :D
    Naprawdę nie lubię jak Polska płacze...

    OdpowiedzUsuń